28.04.2014

[GTOP] Błąd, za którego popełnienie grozi kara śmierci?


Muzyka: Swings - Bulldozer



1.

To był naprawdę nudny, pozbawiony jakichkolwiek wiadomości dzień. Trudno było inaczej wytłumaczyć eksplozję zainteresowania mediów jego drobnym błędem w okolicznościach wypadku. 
- Nigdy nie przestaną mnie zaskakiwać motywy, dla których ludzie zabijają, ani sposoby w jakie to robią - wyjaśnił krótko, jakby nieco zmęczonym głosem i upił łyk gorącej jeszcze kawy.
- Co ma pan na myśli? - spytał zaintrygowany reporter. Siedzieli naprzeciw siebie, a na stoliku między nimi stał mały dyktafon. Profesor nikogo nie wpuszczał do swojego domu, dlatego też uważał, że jego niespodziewany gość powinien być zaszczycony tym wyróżnieniem. 
- Naprawdę pan mnie nie rozumie?
Wygląd profesora był zagadką nie do rozwiązania. Przypuszczano jednak, że miał około stu pięćdziesięciu centymetrów wzrostu i nosił ubrania, w które wcisnęłaby się przeciętna kobieta. Wiek również nie był dokładnie znany. Ze względu na jego osiągnięcia ludzie dawali mu z jakieś sześćdziesiąt lat. Mężczyzna był chodzącą tajemnicą i nawet niektórzy zaczęli się zastanawiać nad tym, czy on naprawdę był tym za kogo się podawał i wszyscy go uważali. W końcu czego nie robiło się dla sławy. 
- Niech pan już wyjdzie. Chcę odpocząć - niemalże rozkazał, wpatrując się w ciemną przestrzeń przed sobą. 
- Ale profesor nie odpowiedział jeszcze na kilka ważnych pytań! - niepotrzebnie podniósł głos, co zirytowało doktora.
- Niech pan wyjdzie - oznajmił ostrzej. Młody chłopak zaczynał go już powoli denerwować. Profesor tak naprawdę nie wiedział po co go wpuścił. Zrozumiał, że to był jego kolejny błąd i jakoś specjalnie zadowolonym z tego faktu nie był. Nie potrzebował go i chciał się jak najszybciej pozbyć.
- Dobrze. Wyjdę, ale tu jeszcze wrócę - powiedział hardo i wstał z przez kilka minut zajmowanej przez siebie kanapy. 
- Jest pan bardzo mile widziany, naprawdę - oznajmił z sarkazmem.
Młodzieniec spojrzał w miejsce, w którym najprawdopodobniej znajdował się profesor. W pokoju było ciemno i tylko mała, stojąca gdzieś przy drzwiach lampa oświetlała niewielką część salonu. Doktor nie lubił światła i nie przepadał za towarzystwem. Wolał książki, filmy i przesiadywanie w laboratorium. Nienawidził również wychodzić z domu, bo przez to jak żył był ciągle nękany, z ukrycia fotografowany i proszony o kilku minutowe wywiady, czego miał już naprawdę dość. 
- Do widzenia - po wzruszeniu ramionami, odwrócił się w kierunku wyjścia z salonu, przy którym stał wysoki, białowłosy, ubrany w czarny garnitur mężczyzna. Młodzieniec na początku go nie rozpoznał, jednak tuż po chwili przypomniał sobie, że był to ten sam mężczyzna, który otworzył mu drzwi i pozwolił wejść do środka. Nie wiedział jednak, że to wszystko działo się za zgodą profesora, który był panem tego domu. Kiedy chciał już pójść, elegancki mężczyzna wyciągnął swoją rękę i zagrodził mu wyjście z pokoju. Chłopak przeniósł na niego swoje przerażone spojrzenie, bo nie wiedział, dlaczego został zatrzymany. W końcu sam doktor chciał, żeby sobie poszedł. 
Nagle w tle można było usłyszeć głos profesora.
- Oddaj dyktafon. 
Ciało młodego chłopaka obiegł nieprzyjemny dreszcz, a złośliwy uśmiech białowłosego sprawił, że miał ochotę stamtąd uciec. Tak też zrobił. Oddał wszystko, co miał i wybiegł z domu, trzaskając głośno drzwiami. Po chwili można było usłyszeć kolejne słowa profesora.
- Jak myślisz, - zamilkł na chwilę. - wróci tu jeszcze? - spytał, ale nie ruszył się z miejsca. 
- Nie wiem, panie, ale wszystko jest możliwe - oznajmił ze spokojem. 
- Rozumiem - doktor westchnął i dodał po chwili. - Mógłbyś zapalić światło? Chciałbym dokończyć lekturę - wytłumaczył, mimo że nie musiał tego robić. 
W pomieszczeniu zapanowała jasność, która na chwilę oślepiła profesora. Pokój był w ciemnych odcieniach czerwieni i brązu. Szczelnie zamknięte okna były zasłonięte bordowym materiałem. Sam salon był wyposażony w trzy regały książek, bujany, nieużywany fotel, kilka mniejszych i większych donic z kwiatami, biurko, wiszący na ścianie telewizor plazmowy, a na samym środku znajdowała się czarna, wygodna kanapa i okrągły, szklany stolik, przy którym siedział młody, niepełnosprawny profesor. 
- Dziękuję - na jego twarzy można było dostrzec szeroki uśmiech, który sprawiał, że niejedna osoba miała go ochotę szczerze odwzajemnić. Kwon Jiyong był uzdolnionym, dwudziestopięcioletnim miłośnikiem medycyny sądowej. Całym tym zainteresowaniem zaraził go świętej pamięci dziadek, który był jednym z najbardziej znanych ekspertów z tej dziedziny. Stąd też te niemałe zainteresowanie młodym wtedy jeszcze Jiyongiem. Każdy chciał się dowiedzieć jaki był naprawdę, ale osoby, które pracowały dla dawnej głowy jego rodziny, cały czas go pilnowały. Starano się, aby udzielano o nim jak najmniej zbędnych informacji. Chciano w ten sposób uniknąć niepotrzebnych skarg, konfliktów czy innych problemów.
- Napiłby się pan herbaty? - spytał lokaj, przez co na twarzy profesora po raz kolejny pojawił się nikły uśmiech.
- Ile razy muszę jeszcze powtórzyć, żebyś w końcu zrozumiał, że kiedy jesteśmy sami masz się do mnie zwracać jak do starego, dobrego kumpla?
- Nie powinienem.
- Powinieneś, bo to w końcu mnie masz słuchać - gestem ręki pokazał wciąż stojącemu przy drzwiach białowłosemu, że ma do niego podejść. Seunghyun tuż po chwili się przy nim zjawił i skrzywił się, kiedy profesor rozczochrał mu włosy. - Jesteś tylko rok ode mnie starszy. Nie chcę być dla ciebie panem czy profesorem, tylko tym Jiyongiem z dzieciństwa, dobrym kumplem i przyjacielem, z którym się wygłupiałeś i kradłeś lizaki ze sklepu kilka ulic dalej - zaśmiał się cicho. Na twarzy Tabiego również pojawił się uśmiech i nawet przez krótką chwilę tak jakby odizolował się od rzeczywistości oraz zaczął przypominać sobie, jak to kiedyś było.
- Ji? - uchylił drzwi i zajrzał do środka. W pomieszczeniu panowała ciemność i z początku mogłoby się wydawać, że nikogo w nim nie było. 
- Tutaj - powiedział cicho. Starszy chłopak zapalił światło i spojrzał w stronę miejsca, skąd dobiegł głos. Blondyn siedział na łóżku, wpatrując się w ścianę przed sobą, a na jego kolanach leżała gruba, otwarta gdzieś mniej więcej w połowie książka. Seunghyun zamknął za sobą drzwi i usiadł obok chłopaka. Oparł się o granatową ścianę jego pokoju i zerknął na to, co czytał. 
- Co tam masz? 
- "Przydrożne krzyże" Jeffery'a Deaver'a.
- A o czym to? - spytał zainteresowany.
- O tym, jak niewinna zabawa na portalach społecznościowych, typu nasza klasa czy facebook, może się zamienić w koszmar - wytłumaczył w skrócie i spojrzał na niego kątem oka. Choi skinął z podziwem głową. Darzył go ogromnym szacunkiem, bo, jak na swój wiek, naprawdę dużo wiedział. Z drugiej strony trochę mu współczuł, bo odnosił wrażenie, że zajmował się tym wszystkim tylko i wyłącznie dlatego, że dziadek go do tego zmusił, aby kontynuować rodzinną tradycję. Jednak prawda nigdy nie pozostała mu znana.
- Mam coś dla ciebie - powiedział z uśmiechem Seunghyun i wyciągnął ze swojej tylnej kieszeni dwa duże, kolorowe lizaki. - Proszę - podał mu jeden, nie przestając się uśmiechać. 
Profesor odchrząknął głośno, kiedy jego kolejne pytanie nie dostało odpowiedzi. Lokaj przeniósł na niego swój jeszcze nieco zamglony wzrok i dopiero po chwili zorientował się, co robił i odchrząkając, szybko się wyprostował.
- Niech mi pan wybaczy - ukłonił się.
- Już coś mówiłem na ten temat - westchnął ze zrezygnowaniem i spojrzał w stronę zasłoniętego okna. 
- Przepraszam, ale nie potrafię inaczej - ciągnął dalej. 
- Dlaczego? - spytał jakby od niechcenia.
- To są zasady pańskiego dziadka i nie mogę ich łamać.
- Pozwolę sobie przypomnieć, że mój dziadek już nie żyje i teraz jesteś pod moją opieką - zagryzł wargę. 
- To wciąż są jego zasady.
- Nieobowiązujące już zasady - dodał, jakby na zakończenie i podkreślenie swoich wcześniejszych słów. 
- Przepraszam.
- Podaj mi książkę - rozkazał już nie tak miłym tonem. Nie chciał tego słuchać. Wiedział, że nieważne co zrobi on i tak będzie przestrzegał zasad starca w grobie, a nie jego. 
Lokaj wyprostował się i podszedł do jednego z regałów z podręcznikami naukowymi i ulubionymi lekturami profesora. 
- Przydrożne krzyże Jeffery'a Deaver'a - wtrącił się doktor. Lokaj sięgnął po daną, leżącą na czwartej od góry półce książkę i podał ją profesorowi, po czym zostawił go samego.

2.

- Jiyong! - krzyknął przerażony, kiedy młody chłopak wbiegł na pasy podczas czerwonego światła. Oddychał ciężko. W przeciwieństwie do Kwona, nigdy nie był dobry w bieganiu i bardzo szybko się męczył. Mimo to bardzo go lubił. Uwielbiał się z nim wygłupiać, ale czuł się za niego odpowiedzialny. W końcu to właśnie z nim spędzał najwięcej czasu. Nie potrafił się o niego nie martwić. 
Pisk opon. 
Krzyk.
Krew na drodze.
Mocne bicie serca. 
Łzy w oczach.
Blada twarz. 
Seunghyun pokręcił gwałtownie głową, chcąc przepędzić nachodzące go wspomnienia. Nie chciał do tego wracać, ale nie potrafił również sobie tego wybaczyć. Nieważne, że wszyscy mu powtarzali, że to nie jego wina. Czuł, że powinien się nim wtedy lepiej zaopiekować. Co z tego, że byli jeszcze wybuchowymi dzieciakami. Uważał, że gdyby lepiej się nim opiekował, to nie doszłoby do tego wypadku i Jiyong nie byłby kaleką.
Jego ciało obiegł dreszcz, kiedy w pomieszczeniu rozniósł się miły, przyjemny dla ucha głos siedzącego przy oknie, wpatrującego się w gwieździste niebo profesora.
- Przyniosłeś mi to, o co prosiłem? - spytał i z powrotem zasłonił okno. Lokaj skinął twierdząco głową i podszedł do doktora, podając mu czerwoną teczkę. Jiyong niemalże od razu ją otworzył i zaczął analizować jej zawartość. Na chwilę zapomniał nawet o przebywającym w tym samym pokoju Seunghyunie.
Po kilku minutach ciszy, na jego twarzy pojawił się uśmiech.
- Cieszy się pan - stwierdził lokaj.
- Owszem.
- Można wiedzieć z jakiego to powodu? - Choi nie chciał być wścibski, ale miał ogromną ochotę się dowiedzieć po co były potrzebne te dokumenty. 
- Wybacz mi, ale pozostawię to jednak dla siebie - oznajmił i uśmiechnął się nieco szerzej. 
- Rozumiem - powiedział jakby nieco zawiedziony. Jednak nie miał zamiaru się wtrącać, skoro najprawdopodobniej nie miał z tym nic wspólnego. Prawda była jednak inna i Seunghyun nie mógł się o niej dowiedzieć.
- Możesz mi teraz przygotować kąpiel - dodał po chwili profesor.
Lokaj w ostatnim momencie powstrzymał się od wyciągnięcia ręki po teczkę. Doktor położył ją sobie na kolanach, czekając aż mężczyzna wyjdzie z pomieszczenia. Tak też się stało. Służący lekko się ukłonił i udał do łazienki.
Jiyong westchnął cicho, spojrzał z powrotem w stronę okna i ponownie odsłonił bordowy materiał. Uwielbiał wpatrywać się w piękne, granatowe, ozdobione licznymi, błyszczącymi gwiazdami niebo. To właśnie wtedy wracały do niego wspomnienia. Nie potrafił zapomnieć o tym wypadku, wcześniejszym skończeniu szkoły i innych sytuacjach, które sprawiły, że został kimś naprawdę ważnym dla społeczeństwa.
Po paru minutach w salonie pojawił się Seunghyun, który z lekkim uśmiechem poinformował profesora, że kąpiel była gotowa. Doktor skinął głową na znak, że zrozumiał i dopiero po chwili oderwał swój wzrok od pięknego, tamtej nocy nieba. Odłożył teczkę na parapet okna, kiedy lokaj podszedł do niego i zawiózł do łazienki, gdzie pomógł mu zejść z wózka, rozebrać i wejść do wanny. 

3.

Następnego ranka, w sobotę, kiedy to doktor jeszcze spał, Seunghyun zabrał się za sprzątanie całego mieszkania. Należało to do jego licznych obowiązków i można powiedzieć, że z czasem zaczynał się do tego przyzwyczajać. Od małego był strasznym bałaganiarzem, ale zbyt bardzo lubił Jiyonga, by się nie starać. Z każdym kolejnym, spędzonym u jego boku dniem zależało mu coraz bardziej i mimo, że jego uczucia nie były odwzajemnione, to nie zamierzał odpuścić. Wiedział, że gdzieś czeka na niego ta druga osoba, która go pokocha i czuł, że to właśnie młody Kwon będzie tym jego szczęściem. Seunghyun chciał swoje życie poświęcić karierze wokalnej, a nie sprzątaniu, gotowaniu i byciu na każde zawołanie. Niestety, jego życie potoczyło się inaczej niż zamierzał. Miał jednak nadzieję, że już niebawem się to wszystko zmieni.
Sprzątanie rozpoczął od kuchni. Na następny ogień poszła jedna z dwóch łazienek, nieco później przedpokój i salon, w którym zatrzymał się na dłużej. 
Choi poprawił sobie białą rękawiczkę i sięgnął po żółtą ścierkę oraz niebieski płyn do sprzątania. Wylał trochę cieczy na ciemnobrązową półkę i starł ją nieco brudnym już materiałem. Robił to ze skupieniem i dokładnością. Seunghyun żałował, że Jiyong nie traktował go tak, jak chciał. Ji uważał go tylko za zwykłego, dawnego przyjaciela czy kumpla od chodzenia na piwo. Bardzo tego żałował.
Białowłosy mężczyzna westchnął i zaczął układać alfabetycznie wszystkie książki. Doktor nienawidził bałaganu, dlatego też Choi starał się jak tylko mógł, byleby tylko zadowolić młodego Kwona.
Po kilku minutach, otrzepał dłonie i z uśmiechem przyjrzał się idealnie poukładanym na niemalże lśniących regałach książkom. Seunghyun już po raz kolejny tego dnia, mimo wczesnej jeszcze godziny i sporej ilości rzeczy do zrobienia, cieszył się i nie potrafił doczekać pory obiadowej, kiedy to mógłby znowu z nim na spokojnie porozmawiać. Kwon nie chciał, żeby ktokolwiek widział go w takim stanie. Rzadko kiedy zgadzał się na wpuszczenie do domu kogoś z rodziny, a co dopiero kogoś, kogo w ogóle nie znał. Wystarczał mu lokaj, jego stary, dobry kumpel, który był dla niego miły, opiekuńczy i nie traktował go, jak pozostali. Cieszył się, że go miał, bo czuł się przy nim bezpiecznie i tak, jakby był normalnym, nie niepełnosprawnym Jiyongiem.
Nagle uśmiech znikł z bladej, idealnej twarzy lokaja. Jego oczy natknęły się na czerwoną, leżącą na parapecie teczkę. Przypomniał sobie, że były to dokumenty, które miał mu jak najszybciej przynieść. Od małego darzyli siebie bezgranicznym zaufaniem i Seunghyun naprawdę nie wiedział, dlaczego Ji nie chciał mu powiedzieć, co się w niej znajdowało. Nie rozumiał jego zachowania i nawet odniósł wrażenie, że mimo jego słów, był dla niego tylko zwykłym lokajem. Źle się z tym czuł, bo nieważne, jak bardzo się starał, Jiyong i tak tego nie widział albo, co gorsze, specjalnie nie zwracał na to uwagi.
Po chwili zastanowienia, sięgnął po daną teczkę, ściągnął gumkę i ją otworzył. W końcu profesor nie zabronił mu do niej zaglądać. Powiedział tylko, że to, co w niej było chciał pozostawić dla siebie. Seunghyun nie uznał tego za zabronienie, więc nim profesor się obudził, zaczął analizować tajemniczą zawartość czerwonej teczki. 

4.

Kwon Jiyong siedział przy dużym, owalnym, szklanym stole w jadalni i wpatrywał się w biały, idealnie wyprasowany obrus. Czuł niepokój i to właśnie przez niego starał się nic nie mówić. Przed zaśnięciem przeglądał strony internetowe i przeczytał, że mieszkańcy Seulu unieważnili wszystkie dotyczące go oskarżenia.
Seunghyun ze stoickim spokojem położył talerz z jedzeniem na stole tuż przed młodym profesorem. Nalał niegazowanej wody do szklanki i stanął przy drzwiach, czekając aż doktor skończy swój posiłek. Lokaj zachowywał się inaczej, niż zwykle. Był bardziej tajemniczy, jakby zamknięty w sobie, a na jego twarzy nie pojawiał się już uśmiech. Choi był, jak chodząca lalka, która nawet nie spojrzała na odwracającego się w jej stronę doktora.
- Co się stało? - spytał zdziwiony profesor. - Mówiłem już, że masz mnie traktować jak starego, dobrego kumpla, prawda? - lokaj skinął głową. - Więc... Hyung, gdzie twój talerz? - uśmiechnął się niepewnie. Białowłosy nie odwzajemnił tego gestu, tylko chłodno odpowiedział.
- Nie jestem głodny.
- Od rana jesteś na nogach i powinieneś coś zjeść - był uparty.
- Ty również powinieneś - mimo wcześniejszych postanowień, zerknął na niego.
- Hyung, weź, zjedź ze mną - poprosił, niemalże jak małe dziecko i ponownie obdarował go swoim szczerym uśmiechem. 
Lokaj ze zrezygnowaniem poszedł do pomieszczenia obok, kuchni, gdzie przygotował sobie talerz z jedzeniem, za którym nie przepadał. Przygotował je tylko dla profesora. Chciał go uszczęśliwić i ponownie powiedzieć, jak bardzo jest szczęśliwy, że może u niego pracować. Jednak niektóre wiadomości sprawiły, że nie miał zamiaru tego zrobić. Myślał, że Jiyong był wobec niego szczery, a tymczasem okazało się, że było zupełnie inaczej. 
- No, i to ma się rozumieć - powiedział wesoło profesor, zabierając widelec, kiedy Seunghyun pojawił się ponownie w jadalni, usiadł na przeciw niego i nalał sobie pomarańczowego soku. - Smacznego - dodał wesoło.
Kwon pewnie nie zauważył, że jego słowa brzmiały sztucznie. Nie potrafił się zachować, jak kiedyś; jak młody, jeszcze dziecinny Kwon Jiyong.
- Wzajemnie - odpowiedział z nikłym uśmiechem lokaj i udając, że zabiera się za jedzenie, ukradkiem obserwował wszystkie ruchy profesora, jego dawnego przyjaciela i kumpla z piaskownicy. 
- Naprawdę dobre - przyznał po chwili ciszy doktor. Białowłosy mężczyzna skinął mu w podzięce głową i upił łyk swojego ulubionego napoju. Nawet nie zabolał go fakt, że profesor już po raz kolejny nie zauważył, że przygotował jego ulubione danie. Dla niego liczyła się już tylko zemsta. Musiał to zrobił, bo nie mógł mu tego odpuścić. Seunghyun nie wiedział jednak całej prawdy, co doprowadziło do najgorszego.
Choi bardzo dobrze wiedział, że z powodu wczesnej jeszcze godziny nie mógł nic specjalnego zrobić, dlatego też czekał na upragniony wieczór. Czas nieubłaganie się mu dłużył.

5.

Seunghyun przeciągnął się i ziewnął, kiedy znalazł się już w łazience, by posprzątać po profesorze. Mokre ręczniki odwiesił, odstawił płyn do kąpieli na półkę, tuż nad wanną i wytarł lustro, które w ciągu tych kilku minut zdążyło zaparować.
Już podczas kąpieli profesor się inaczej zachowywał. Był jakby śpiący, od czasu do czasu zakręciło mu się nawet w głowie. Seunghyun wiedział, że zbliżał się moment, w którym mógłby mu pokazać kto tak naprawdę miał władzę w jego domu. W końcu, co taka niepełnosprawna osoba mogła mu zrobić? No właśnie. Jego nastawienie gwałtownie się zmieniło. Miał świadomość, że nie powinno się lekceważyć młodszych, mniej doświadczonych czy sprawniejszych, ale nie potrafił się inaczej zachować. Po prostu nie potrafił.
Lokaj ze spokojem zgasił światło i zamknął za sobą cicho drzwi. Po poprawieniu muszki, udał się do sypialni, w której chwilę temu zostawił młodego profesora. Nie lubił, kiedy go obserwował. Czuł się wtedy jak nieudacznik, który musiał być ciągle kontrolowany.
Wolnym krokiem wszedł do sypialni.
- Zmęczony? - spytał z sztucznym uśmiechem siedzącego na łóżku, wpatrującego się w granatową ścianę Jiyonga. Ten jednak nic nie odpowiedział.
Seunghyun położył mu dłonie na ramionach i spojrzał głęboko w zamglone, jakby zagubione oczy. Nie wiedział jednak, że to była intryga i tak naprawdę żył w błędzie. Lokaj już powoli czuł mylny zapach zwycięstwa, co powodowało, że aż miał ochotę przedwcześnie skakać z radości i pokazać światu jak bardzo był szczęśliwy. Niestety, chwila nieuwagi i całkowite zlekceważenie młodego profesora sprawiło, że jego plan zemsty od samego początku był jedną, wielką pomyłką i wpadką, za którą będzie musiał oddać najcenniejszą rzecz, jaką mógł tylko dostać.
- Boli? - zapytał z udawanym zdziwieniem, kiedy Jiyong złapał się drżącą dłonią za głowę. Profesor ponownie mu nie odpowiedział, tylko jakby zmęczony chciał powoli opaść na łóżko i odpocząć. Seunghyun jednak mu na to nie pozwolił, bo mocniej przytrzymał go za ramiona. - Rozbiorę jeszcze pana przed snem - dodał spokojnie i swoje dłonie przeniósł na jego klatkę piersiową. Na jego twarzy pojawił się kpiący uśmiech, kiedy zsunął z jego ramion czarny, przyjemny w dotyku szlafrok, drażniąc przy tym palcami jego idealnie gładką skórę. Doktor przymknął oczy i wraz z pomocą lokaja położył się na łóżku. Jiyong był dobrym aktorem.

6.

Z jego gardła wydobył się cichy jęk, kiedy Seunghyun boleśnie przygryzł skórę na jego szyi. Dłońmi błądził po jego nagim ciele, co jakiś czas wracając z pocałunkami do kuszących, nabrzmiałych już od pocałunków ust.
Choi czuł, że upiekł dwie pieczęcie na jednym ogniu. Nie dość, że dzięki jednemu specyfikowi pozbawił swojego pana logicznego myślenia i w końcu mógł zaspokoić swoje pragnienie, to wiedział, że za te kilka minut wszystko się skończy. Miał zamiar dobrze wykorzystać ten czas. Chciał się zabawić z młodym Jiyongiem.
- Kochanie - mruknął mu seksownie do ucha, przygryzając jego płatek. Od zawsze chciał mu pokazać, jak bardzo go pragnął. Jednak nie miał na to wcześniej okazji. Musiał udawać porządnego lokaja, który miał pełnić funkcję jego najlepszego przyjaciela. Jiyong nie wiedział, że przez to kim się stał zepsuł ich relacje. Seunghyun doszedł do wniosku, że nie mogli już być kumplami od piwa czy wspólnego wychodzenia na dyskoteki. Spacery jeszcze jakoś przeżył, kolacje w sumie też, ale pogawędki dotyczące dawnych czasów sprawiały, że miał się ochotę zakopać pod ziemię. Nie lubił do tego wracać, bo wtedy nie potrafił udawać twardziela. Miał ochotę się tak szczerze uśmiechać. 
- Dotykaj mnie - wyszeptał niespodziewanie młody profesor. Po ciele Seunghyuna przeszedł podniecający dreszcz, a jego oddech gwałtownie przyśpieszył.
Na chwilę odsunął się od niego i po ściągnięciu marynarki, którą rzucił na pobliskie, obrotowe krzesło, rozpiął swoją idealnie białą, profesjonalnie wyprasowaną koszulę. Choi ponownie zasmakował jego kuszących ust, a dłońmi swobodnie sunął po jego nagim ciele. 
Seunghyun dopiero po chwili coś sobie uświadomił. Niestety, było już za późno. Znieruchomiał i podniósł ostrożnie do góry ręce, gdy poczuł zimną stal przy swojej głowie. Przełknął ślinę, z przerażeniem wpatrując się w kpiący uśmiech doktora. 
- Jeszcze nigdy wcześniej nie miałem okazji spotkać się z tak głupim człowiekiem, jakim jesteś ty, Seunghyunie - wyszeptał uwodzicielsko, gładząc dłonią jego blady policzek. 
- Jak to możliwe? - spytał wciąż nie wierząc w to, co się właśnie działo. 
- Nigdy nie jem czegoś przed sprawdzeniem, Hyung - wyszeptał, po czym dodał jeszcze ciszej do jego ucha. - Zawsze tak było i będzie. 
Trzask drzwi. 
Do eleganckiej sypialni wbiegło kilku uzbrojonych ludzi. Jeden z nich gwałtownie odciągnął wystraszonego lokaja od cieszącego się zwycięstwem Jiyonga. Siłą sprawił, że upadł na kolana, a jego ręce zostały stanowczo wygięte do tyłu i zakute w kajdanki. 
- Pamiętaj, nigdy nie powinno się lekceważyć słabszych i mniej sprawnych fizycznie - oznajmił spokojnie profesor, gdy jeden z ochroniarzy pomógł mu usiąść. Podał mu również szlafrok, by mógł zakryć swoje ciało. Ten jednak nie przejmował się swoim wyglądem.  W końcu był idealny. 
Seunghyun zbladł jeszcze bardziej, gdy zobaczył stojącego o własnych siłach profesora.
- Niemożliwe - wymamrotał z szeroko otwartymi oczami. Nie wierzył w to, co się działo i w to, że mógł się aż tak bardzo pomylić. 
Doktor ujął dwoma palcami jego podbródek i sprawił, by na niego spojrzał. 
- Nie ma rzeczy niemożliwych - wytłumaczył, intensywnie się w niego wpatrując. Trwało to dłuższą, ciągnącą się dla przestraszonego lokaja chwilę. Seunghyun nie wiedział, czego mógł się po nim spodziewać. Jak się okazało, w ogóle go nie znał i to go najbardziej przerażało. Choi ponownie przełknął ślinę, czując ból w okolicach górnych kończyn. Jednak nie miał zamiaru się wyrywać. Wiedział, że to i tak nic nie da. W końcu był tylko zwykłym lokajem. 
Jiyong szarpnął mocno za głowę Seunghyuna i uderzył nią w podłogę. Białowłosy boleśnie jęknął i plunął krwią tuż przed sobą, brudząc przy tym biały dywan. 
Chwila ciszy. 
- Mamy go już zabrać? - odezwał się jeden z ochroniarzy. 
- Nie - oznajmił chłodno profesor, po czym ponownie szarpnął za włosy lokaja i sprawił, że znowu klęczał. - Rób to, co do ciebie należy, Hyung - gwałtownie przysunął jego głowę bliżej swojego krocza. Seunghyun rozszerzył oczy, nie wiedząc co robić. Z drugiej strony wciąż był jego lokajem i musiał wykonywać wszystkie polecenia.
Profesor z aprobatą przeczesał jego gęste włosy i nieco odchylił w bok głowę, spoglądając na swoich ochroniarzy.
- Panom już podziękuję - powiedział spokojnie i westchnął, gdy usta Seunghyuna namiętnie się nim zajmowały. 
Piątka z ochrony stanęła w rzędzie obok siebie, po czym wyszła z pomieszczenia, zamykając z trzaskiem drzwi. 
W mrocznej sypialni młodego doktora od czasu do czasu roznosiły się ciche pomruki i westchnienia, które były spowodowane niewystarczającymi pieszczotami lokaja.
Jiyong ponownie przyłożył mu pistolet do głowy, po czym beznamiętnie powiedział.
- Nie zadowalasz mnie, Hyung. Zresztą zawsze byłeś beznadziejny.
Kwon zacisnął mocniej palec na spuście pistoletu.

7.

4 listopad 2013 rok. 
Kwon Jiyong był naprawdę okrutnym, nieco fałszywym człowiekiem, ale to właśnie dzięki tym cechom tak wiele osiągnął. Do dnia dzisiejszego wiele ludzi jest zaślepionych sprawiedliwością, co już niejednego doprowadziło do śmierci. Pewne jest jednak, że bohaterowie nie istnieją, bo gdyby żyli, to uratowaliby wielu niewinnych ludzi.
Profesor nie grzeszył swoją pomysłowością i wpadł na to, by pogrzeb Seunghyuna odbył się dopiero po miesiącu, w jego dwudzieste szóste urodziny. W końcu, czego się nie robiło dla dawnych przyjaciół? 
Wśród nielicznych, przybyłych na uroczystość osób, znajdował się szanowany przez obywateli doktor, a tuż obok niego stał jeszcze nie wszystkim znany, ubrany w czarny garnitur, ciemnowłosy, o niebieskich oczach lokaj. W swojej prawej dłoni trzymał czarny parasol, który nie pozwalał kroplom deszczu dotknąć jego niepełnosprawnego, profesjonalnie udającego skruchę pana.